Spis treści
- Patodeweloperka w Wieliszewie? Sprawę nagłośnił wójt
- Czym właściwie jest dom jednorodzinny?
- Deregulacja w budownictwie i związane ręce
Patodeweloperka w Wieliszewie? Sprawę nagłośnił wójt
Typowa podwarszawska miejscowość. Typowe osiedle domów jednorodzinnych. Między nimi – widok zdecydowanie nietypowy: długi na 36 m, trzykondygnacyjny budynek. Zgodnie z projektem po ukończeniu będzie tu 15 sypialni, 15 łazienek, pralnia z suszarnią, gabinet, spiżarnia. Na budowie praca wre, ściany pną się w górę. Inwestor zapewnia, że buduje dom jednorodzinny.
Nie tylko sąsiedzi inwestycji zerkają na nią z obawą. Wójt Wieliszewa Paweł Kownacki alarmuje: to może być próba obejścia przepisów. Takie historie są przecież znane z całej Polski. W 2024 r. pod pretekstem budowy domu jednorodzinnego powstały mikrokawalerki w Krakowie. Nieco wcześniej na warszawskiej Ochocie deweloper zbudował 72 mikrokawalerki w miejscu domu kostki.
W projekcie, do którego dotarłem widać zamiar realizacji jakiegoś absurdalnego obiektu z nawet 20-25 pokojami z łazienkami, może też z kuchennymi aneksami. (...) Inspektor Nadzoru będzie ten obiekt miał na uwadze przy odbiorze, ale może powstanie tutaj pseudohotel? Wspólnota mikrokawalerek bez wydzielania? Ale jest ryzyko, że zastosowana zostanie zasada faktów dokonanych
– pisze wójt Wieliszewa na Facebooku.
Jak podkreśla wójt, istotny jest tu kontekst. Inwestor, który buduje kontrowersyjny dom, kilka lat wcześniej był powiązany z inną kontrowersją. Chodzi o 8-piętrowy blok, który spółka RSJ House chciała wybudować w Wieliszewie na mocy tzw. specustawy covidowej. Firma twierdziła, że planuje niezgodny z zapisami planu miejscowego blok, aby wspierać walkę z koronawirusem SARS-CoV-2. Do inwestycji ostatecznie nie doszło. Teraz jeden ze współinwestorów tej spółki buduje – jako osoba prywatna – omawiany ogromny dom z 15 łazienkami.
Czym właściwie jest dom jednorodzinny?
Sęk w tym, że polskie prawo budowlane nie definiuje precyzyjnie domu jednorodzinnego. To daje dużą swobodę. Nieliczne wymogi prawne w tym zakresie kontrowersyjny projekt spełnia. Czy stanowi samodzielną całość? Zdecydowanie. Czy służy zaspokajaniu potrzeb mieszkaniowych? Jak najbardziej. Czy jest wewnątrz podzielony na maksymalnie dwa lokale? Według projektu – tak. A że ma rozmiary niedużego bloku, 1400 m² powierzchni użytkowej i 15 łazienek? Prawo nie zabrania wybudowania sobie okazałej willi.
W rozmowie z wp.pl inwestor podkreśla, że budynek jest zgodny z planem miejscowym, ma ważne pozwolenie na budowę i pomyślnie przeszedł kontrolę placu budowy. Na komentarz Powiatowego Inspektoratu Nadzoru Budowlanego w tej sprawie wciąż czekamy. Wygląda zresztą na to, że po interwencji wójta na jednej kontroli się nie skończy. Czy wyniki kolejnych będą takie same? W przytaczanym wyżej przykładzie mikrokawalerek z Krakowa nadzór budowlany dopiero za trzecim razem wykrył nieprawidłowości i nakazał wstrzymanie budowy. Czemu tak późno? Bo dopiero pod koniec budowy, gdy deweloper zaczął dzielić budynek ścianami działowymi, pojawiły się twarde dowody na to, że w środku zaplanował więcej niż 2 odrębne lokale mieszkalne.
Jednocześnie warto mieć na uwadze, że „patodeweloperka” to określenie, którego w polskim prawie budowlanym nie znajdziemy wcale. Jej granice są płynne. Kilka miesięcy temu Internet obiegły zdjęcia podwarszawskiego domu w kształcie klina, który w najwęższym miejscu ma mniej niż 2 m szerokości. Hasło „patodeweloperka” rozbrzmiało niemal natychmiast. Tymczasem inwestor w odpowiedzi na zarzuty całkiem rozsądnie wskazywał, że dzięki nietypowemu kształtowi do maksimum wykorzystano trójkątną działkę, a w wąskiej części zaprojektowano pomieszczenia, którym niewielka powierzchnia raczej nie szkodzi: klatkę schodową, toaletę i pralnię.

i
Deregulacja w budownictwie i związane ręce
Jeśli kontrowersyjna budowa w Wieliszewie faktycznie jest próbą obejścia przepisów, to na usta ciśnie się pytanie: dlaczego przepisy tak łatwo jest obejść? Takich historii są przecież co roku dziesiątki – mikrokawalerki na osiedlach domów jednorodzinnych, bloki na terenach przeznaczonych pod usługi, aparthotele wśród blokowisk. Czemu władze i służby są wobec takich przypadków bezsilne?
Najprostsza odpowiedź brzmi: bo inwestorom obchodzenie przepisów się opłaca, a ostatnie dekady to historia postępującej deregulacji w budownictwie. Zaczęło się od zniesienia PRL-owskich normatywów mieszkaniowych, precyzyjnie określających, jakie rozmiary mogą mieć kuchnie czy sypialnie w blokach. Później poluzowywano kolejne wymogi. Do niedawna przepisy nie określały nawet, jaka jest minimalna dozwolona powierzchnia lokalu usługowego w budynku, co otworzyło deweloperom furtkę do budowania kilkunastometrowych klitek i sprzedawania ich jako „mikroapartamentów”. W 2020 r. ułatwiono legalizację samowoli budowlanych. Od kilku lat upraszczana jest też stopniowo procedura budowy domu jednorodzinnego (m.in. słynne domy do 70 m² na zgłoszenie).
Na skutek deregulacji urzędnicy często mają związane ręce, bo zgodnie z prawem zwyczajnie nie mogą sprzeciwić się podejrzanej inwestycji, o ile w dokumentach wszystko się zgadza. Mogą co najwyżej zlecić kontrolę placu budowy nadzorowi budowlanemu, ten jednak boryka się od lat z problemem braków kadrowych i niedofinansowania. Zanim przeciążeni zgłoszeniami urzędnicy zareagują na skargę, mijają miesiące, a czasem nawet kilka lat. Nie trzeba zresztą dodawać, że trafiają się inwestorzy, którzy kontynuują budowę nawet po otrzymaniu nakazu wstrzymania prac. Nielegalne? Owszem, tylko co z tego? Jak pokazał przykład słynnego Czarnego Kota, nawet jawne samowole budowlane potrafią stać w Polsce całe dekady. Przez taki czas inwestycja z pewnością się zwróci.
- Przejdź do galerii: Najdziwniejsze domy w Polsce
