Pół wieku po edycji zbiorowej publikacji pod redakcją Jana Zachwatowicza o Wydziale Architektury Politechniki Warszawskiej ukazał się tom poświęcony stuleciu zjawiska, które z racji miejsca wykształcenia absolwentów określa się mianem warszawskiej szkoły architektury. Sam fakt, że nazwa ta, dawno przyjęta, pisana jest małą lub wielką literą, świadczy o żywym organizmie w procesie rozwoju. Za określeniem kryją się konkrety: pracownie profesorów, osiągnięcia, nagrody, realizacje. Jego umowność jest i pułapką, bowiem na tytułowe hasło nakłada się i czas, i zmiany na każdym poziomie: co roku nowe listy absolwentów, zdolni podopieczni stający się mistrzami, związki rodzinne, w których dziedziczy się talent i pracownię, twórcze małżeństwa, trwałe zespoły.
Czy szukanie wspólnego mianownika dla faktu ukończenia tej samej wyższej szkoły legitymizuje i współokreśla grupę dorosłych ludzi, o własnych, często rozbieżnych drogach zawodowych i czy zespolenie ich pod jednym szyldem nie jest ograniczaniem rozmiarów etykiety? Książka ta pokazuje, że „protokół rozbieżności” jest nieograniczony. Tom o dorobku największej architektonicznej uczelni w kraju siłą rzeczy przedstawia wiele możliwości, rozmaitość sposobów rozumienia architektury, pójście za tropem mody lub przeciwnie – tradycji, oraz liczne niuanse składające się na obraz stu lat realizacji. Przeważnie warszawskich. I mimo, że do nich ograniczony, jest na swój sposób kompendium wiedzy o nowej polskiej architekturze. Zdecydowanie brakuje takich książek: aktualnych, punktujących osiągnięcia, przypominających najlepsze obiekty. Studiującym historię architektury, kultowe dzieła profesorów Zachwatowicza czy Miłobędzkiego nie odpowiedzą już na wiele pytań. Przede wszystkim o nowe porządki, nazewnictwo, style i podstyle czy wszechobecny, jakże pojemny modernizm. W książce chronologia zdarzeń zbiega się z akceptacją awangardy, korzeni wszystkiego, co niedawno nazywano funkcjonalizmem, i przechodzi w dalszy logiczny ciąg. Nie przeszkadza nawet fakt, że co i rusz architekt, zapatrzony w tradycyjny dwór polski, robi świadomy krok wstecz. O tym jednak nie ma tu mowy. Bo książka pokazuje sznyt nowoczesności, stawia na postęp, na realizacje oryginalne. Wybory przykładów dla tak ujętego tematu nie są łatwe, szczególnie gdy sam autor jest praktykującym architektem. O ile łatwo przypomnieć toposy z lat międzywojnia, z tuż powojennej historii czy nawet początków PRL-u, o tyle trudniej zachować dystans do twórczości własnej i swego pokolenia. Przydatność tej pracy widzę w jej przekrojowości, w czytelnej narracji, a zwłaszcza wykładzie o początkach szkoły, w przypisach wreszcie i doborze bibliografii. W odwadze zebrania i zmierzenie się ze słowotwórczą fantazją teoretyków piszących o zjawiskach w świecie architektury. Zalet tych nie osłabi chwilami niedbała korekta i drobne literówki. Zasadniczym jednak problemem jest dobór i klasa ilustracji. Od publikacji o tak ważnym rozdziale w historii polskiej architektury czytelnik oczekuje należytego wykładu popartego doznaniami wzrokowymi. Architektura bywa trudną we współpracy modelką, co znaczy, że czasem lepiej zrezygnować z jej wizerunku niż pozostać przy bylejakości. Książce z ambicjami prezentacji dorobku stu lat uczelni należy się staranna graficzna oprawa, bo to ona opowiada najwięcej.