Realizację tę postrzegam jako kolejną odsłonę trwającej od lat polemiki Tomasza Koniora z modernizmem, tym razem przeniesioną ze Śląska do stolicy. Jestem rówieśnikiem Koniora i podobnie jak on nie lubię bezrefleksyjnego stawiania funkcjonalizmu na piedestał. Od końca buntowniczych lat 80., gdy zaczynaliśmy uczyć się zawodu, mam wbite do głowy, że teoria nie może rozjeżdżać się z życiem. Percepcja przestrzeni realnego użytkownika architektury jest ważniejsza od abstrakcyjnych doznań. Zachwyty wielu dzisiejszych historyków architektury nad złudną klarownością modernistycznej doktryny nie zmienią faktu, iż kluczowy zarówno dla Katowic, jak i Warszawy dorobek powojennego modernizmu z konieczności ulega dziś daleko idącej rewitalizacji. W dokonującym się procesie przekształcania takich obiektów, moja generacja nie bawi się w kolejną rewolucję. Do dziś wszyscy czerpiemy z twórczych funkcjonalistów liczne inspiracje. Nasze zmagania z dorobkiem ich epoki sprowadzamy po prostu do merytorycznej, choć czasem bardzo żywej dyskusji o jakości i sensie konkretnych przestrzeni. Myślę, że na tym polegać powinien dojrzały szacunek między pokoleniami projektantów. Autorem gmachu Biblioteki Narodowej jest architekt Stanisław Fijałkowski. Podczas studiów uciekłem z jego zajęć, bo ze swoją kategoryczną metodologią projektowania wydawał mi się wówczas dinozaurem. Ale też budził respekt, zarówno jako praktyk z imponującym dorobkiem realizacyjnym, jak i z uwagi na fakt, iż konkurs na najważniejszą bibliotekę w Polsce wygrał w bardzo młodym wieku. W publikacjach z wczesnych lat 60. makieta obiektu prezentowała się efektownie.
To artykuł, do którego dostęp mają prenumeratorzy cyfrowej „Architektury-murator”.Chcesz dalej czytać ten tekst?