Współpracujesz z „Architekturą-murator” od samego początku, rozwijając w tym czasie pracownię i projektując. Opowiedz, jak to się zaczęło.
Ta historia sięga jeszcze czasów studenckich i strajków w 1989 roku. Na jednym z nich poznała się grupa młodych ludzi zainteresowanych architekturą. Ja już wówczas wydawałem w podziemiu pismo „Arcytektura”, informujące o działaniach NZS-u na warszawskim Wydziale Architektury. Zmieniał się ustrój i pomyśleliśmy, że znacznie ciekawiej byłoby pisać w tym piśmie nie o polityce, ale o architekturze. Towarzyszyła temu nasza ówczesna fascynacja dekonstruktywizmem, który wydawał się czymś niesamowitym i był świetnym antidotum na to, co wówczas działo się w polskiej architekturze. Udało nam się nawet zrobić wywiad z Frankiem Gehrym. Do dziś zdarza mi się spotykać ludzi, którzy czytali „Arcytekturę” nawet w innych miastach. Zbigniew Maćków, ku mojemu zaskoczeniu, powiedział mi ostatnio, że nasze pismo było jednym z elementów, które go w czasach studenckich ukształtowały. Po studiach poszliśmy w różne strony, ale wielu z twórców pisma to dziś znani architekci czy nauczyciele akademiccy, jak Grześ Stiasny, Krzyś Koszewski, Darek Hyc czy Andrzej Jurkiewicz. Mnie i Grzesia Stiasnego pisanie wciągnęło na tyle, że gdy tylko powstała „Architektura-murator”, zgłosiliśmy się i zostaliśmy przyjęci. To był czas, kiedy nie wiedziałem jeszcze, czy zostanę krytykiem, czy architektem. I choć teraz pochłania mnie projektowanie, to z redakcją wciąż współpracuję.
Piszesz o projektach kolegów, ale jednocześnie konkurentów na rynku, doświadczasz trudów pracy architekta. Przynależność do środowiska chyba nie ułatwia pracy krytykowi?
Wręcz przeciwnie – pisanie pomaga mi w zawodzie. Stwarza możliwość rozmów z autorami, poznania wielu fascynujących ludzi, dogłębnego wniknięcia w ich projekty. W krytyce bardzo ważny jest szacunek do pracy kolegów. Nawet jeśli piszemy o czymś krytycznie, powinniśmy to robić rzetelnie, co wymaga przede wszystkim uważnej rozmowy z autorem. Ponieważ jestem czynnym architektem, wiem, że każda realizacja jest zależna od wielu okoliczności i nie można ich lekceważyć. Łatwo jest ulec pokusie skrytykowania konkurencji, posługując się uproszczonymi i chwytliwymi opiniami. Trzymam się zasady, iż recenzując projekt, nie lansuję na siłę własnych poglądów. Uważam, że moją rolą nie jest przemycanie swoich idei, ale przede wszystkim słuchanie i uczciwa ocena tego, w jaki sposób architekt odpowiedział projektem na pytanie postawione mu przez kontekst, okoliczności i potrzeby użytkowników.
Grupę 5 zakładaliście jako zespół bardzo młodych architektów, po 14 latach jesteście dojrzałą pracownią. Jak określiłbyś styl, który wypracowaliście?
Na początku byliśmy jedną z niewielu tak młodych pracowni. Przez dość długi czas przebijaliśmy się przez rynek, dopiero później doszliśmy do autodefinicji. Patrząc wstecz na projekty, które powstały w Grupie 5, zauważyliśmy, że poza współczesnym dizajnem naszą wspólną fascynacją jest kształtowanie przestrzeni publicznej i półpublicznej. W Polsce nadal jest odczuwalny brak zainteresowania tą kwestią. Architekci projektują przede wszystkim same obiekty, ale w bardzo niewielkim stopniu zajmują się tym, jakiej jakości środowisko do pracy lub wypoczynku tworzą ich budynki wraz ze swoim otoczeniem. Uważam, że jakość zagospodarowania terenu wokół budynków, zieleni, jest dziś nawet ważniejszym elementem projektu niż elewacja. Wyrazista stylistyka architektoniczna może służyć sprawnej promocji, ale uważam, że w projektowaniu jest drugorzędna. Nie twierdzę, że nie przykładam do niej wagi, ale ona jest tylko tłem, a istotę współczesnej architektonicznej kreacji stanowi relacja, jaka dokonuje się między wnętrzem budynku a tym, co na zewnątrz. Najważniejszym punktem odniesienia powinien być dla nas człowiek i jego potrzeby, których często architekci nawet nie chcą poznać.
A jak w swoim gronie ułożyliście kwestię funkcjonowania pracowni i zarządzania nią?
Każdy prowadzi swoje projekty, jest odpowiedzialny zarówno za nie, jak i za ich budżet. Stworzyliśmy też kadencyjny urząd prezesa. Jeden z nas zarządza biurem przez okres 1,5 roku, biorąc na siebie sprawy administracyjno-organizacyjne. Pozwala to skoncentrować się albo na roli architekta, albo menadżera. Ponieważ każdy przywiązuje wagę do innych aspektów firmy, co kadencję akcenty zmieniają się – raz kładziemy większy nacisk na finanse, raz na organizację pracy, na promocję czy rozwój intelektualny. Może to nie pasuje do moich humanistycznych zainteresowań, ale ja, będąc prezesem, w największym stopniu skupiam się na kwestiach finansowych – to jest odruch, który pozostał mi po trudnym czasie naszego debiutu. Rozmawiała Urszula Bieniecka
Krzysztof Mycielski - architekt (dyplom WA PW 1996 nagrodzony przez SARP), krytyk architektury, współzałożyciel warszawskiej pracowni Grupa 5 Architekci, wykłada teorię architektury współczesnej na WAiB Politechniki Lubelskiej. Współautor m.in. biurowca Millennium Park w Warszawie, modernizacji dworca Wrocław Główny oraz powstającego budynku Wydziału Radia i Telewizji Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach