Mądra i ważna książka. Pisana bez pośpiechu, czym przypomina notatki niespiesznego przechodnia Jerzego Stempowskiego. Szkicowana, tak jak zwykł czynić Zbigniew Herbert podczas swoich peregrynacji. Myślę o tym fragmencie Barbarzyńcy w ogrodzie, w którym opisuje on swoje spotkanie z malarstwem Duccia i szuka odpowiedzi na pytanie: dlaczego „renesansowy” Giotto zajmuje poczesne miejsce w historii malarstwa, zaś dla „bizantyńskiego” Duccia przeznaczono miejsce poślednie? Giotta umieszczono na początku linii, której bieg nadaje ideał postępu, a idące za nim malarstwo europejskie hołdowało realizmowi, najwyżej ceniło iluzję przestrzeni, materii, życia. Natomiast wysiłkiem twórców, takich jak Duccio było tworzenie nowych syntez, sięganie do korzeni kultur i zachowanie więzi z zapisanym w nich doświadczeniem ludzkości. Podobnie zdaje się myśleć Janusz Sepioł, dociekając, co dzieje się z architekturą i architektami w trybach historii. Interesują go dylematy artystów, którzy nie chcieli się odwracać się od wielkiej tradycji, ale równocześnie próbowali reagować na osiągnięcia nowoczesności.
W sytuacji, kiedy podręczniki architektury trzymają się linearnej opowieści o herosach modernizmu, Sepioł woli szukać twórców myślących o innowacji w dialogu z przeszłością, z dziedzictwem. Szuka ich na własną rękę – i na własne oko! – podczas podróży, lektur, spotkań. I wyłania z cienia niebanalne postaci oraz niezwykłe dzieła. Outsiderów, którzy starali się zakorzenić swoją wyobraźnię w dorobku architektury europejskiej, aby obronić nowoczesną architekturę przed tyranią funkcjonalizmu i przymusem ciągłej ucieczki do przodu. Kiedy pisze o Hugonie Häringu i Ludwigu Miesie van der Rohe – mieszkających razem i wspólnie działających w środowisku młodych awangardowych architektów, z czasem jednak stających po przeciwnych stronach (Mies realizuje osiedle Weissenhof w Stuttgarcie, a Häring czyni swoim architektonicznym manifestem stodołę w Gut Garkau), znów na myśl przychodzą Giotto i Duccio: Przedsiębiorczy Giotto szasta się między Rzymem, Asyżem, Padwą i Florencją. Duccio nie opuszcza prawie rodzinnego miasta, długi, wątły, ascetyczny, chodzi w swoim poszarpanym płaszczu na długie spacery. Ducciem mógłby być także Karljosef Schattner, przeciwieństwo starchitekta, którego cała twórczość dotyczy małego miasteczka i właściwie jednej instytucji, a mimo to wykracza poza wymiar lokalny.
Janusz Sepioł uczciwie pisze, że przykład Schattnera jest tyleż optymistyczny, co pesymistyczny. Optymistyczny, bo pokazuje, iż w historii architektury, obok gwiazdorów zawiadujących rozsianymi po kuli ziemskiej oddziałami swoich biur, jest także miejsce dla innego modelu pracy – pilnej, starannej, niespiesznej, głębokiej intelektualnie i duchowo, z której powstaje wybitna architektura. Pesymistyczny zaś z tego powodu, że dzisiejsze warunki uprawiania zawodu utrudniają taką działalność. Nie unieważniają jednak tęsknoty za nieco staroświeckim, ale jakże szlachetnym powołaniem architekta, jak to ujmuje Janusz Sepioł: opiekuna swego wybranego miejsca na ziemi. Stosunek architektury nowoczesnej do historii pozostaje niejednoznaczny. Z jednej strony zerwanie z tradycją było jej aktem założycielskim. Z drugiej – niegdysiejsi awangardziści dziś stali się już klasykami. Tym ważniejsze, by przypominać, jak czyni to autor, że możliwe są inne drogi – kreatywna kontynuacja Böhma, organiczność Zeviego, pietyzm Fehna, tradycjonalizm Bonatza czy dialogiczność Scarpy – i że projektowanie wiąże się z wyborami nie tylko w świecie form, lecz także w sferze wartości.