wywiad

Zrównoważone budownictwo oczami optymisty Tristrama Carfrae

2024-06-19 12:00

O tym, co naprawdę oznacza zrównoważone budownictwo, odpowiadające na wyzwania naszych czasów, i jak to wygląda w jego doświadczeniu, Arturowi Celińskiemu opowiada wybitny inżynier konstrukcyjny, Tristam Carfrae z firmy Arup.

Spacer po Galerii PLATO z Robertem Koniecznym

Spis treści

  1. Zrównoważone budownictwo - jak firma Arup widzi jego przyszłość
  2. Obawy co do braku konsekwencji i planu, dotyczących zrównoważonego budownictwa
  3. Czy rozwiązaniem w zrównoważonym budownictwie jest tylko większe wykorzystanie drewna
  4. Na jakie zmiany powinniśmy się nastawić gdy naprawdę wprowadzimy zrównoważone budownictwo
Sagrada Familia widziana z drona

i

Autor: materiały prasowe Tristram Carfrae kieruje zespołem pomagającym ukończyć katedrę La Sagrada Familia w Barcelonie

Zrównoważone budownictwo - jak firma Arup widzi jego przyszłość

AC: Firma Arup jest znana ze swojego analitycznego podejścia do scenariuszy przyszłości. Dlatego zacznę od bardzo szczegółowego pytania: czy rzeczywiście mamy przed sobą ostatnie trzydziestolecie, w którym klimat i rzeczywistość będą wciąż bliskie temu, co znamy? Co stanie się później?

TC: Chciałbym mieć dobrą odpowiedź na tak sformułowane pytanie. Mamy oczywiście zespół zajmujący się foresightem, który pomaga nam w formułowaniu scenariuszy na przyszłość. Staramy się patrzeć zarówno rok, jak i dekadę czy nawet trzy dekady naprzód. Im dalej jednak spoglądamy w przyszłość, tym bardziej jej wizja staje się rozbieżna. Trudno jest cokolwiek zobaczyć wyraźnie. Przyglądamy się więc temu, co potencjalnie może się zdarzyć. Niestety z prognoz i danych, które zbieramy na całym świecie wynika, że będzie źle.

AC: Jak się Państwo przygotowujecie do funkcjonowania w takiej rzeczywistości? Ufam, że Arup już pracuje nad inżynieryjnym podejściem do tych złych prognoz.

TC: Staramy się odmienić te prognozy. Zakładamy, że uda się nam – wspólnie – sprawić, że spełnią się bardziej pozytywne scenariusze. Robimy to przede wszystkim, przyjmując założenie, żeby nie konsumować więcej, niż nasza planeta jest nam w stanie zapewnić. To zaś oznacza np. przestawienie się na ponowne użycie już wyprodukowanych materiałów czy budynków, a nie tworzenie ich od zera. Trzeba przy tym przyjąć ważne założenie: nie w każdym miejscu na świecie perspektywa działań, które trzeba pilnie podjąć, wygląda tak samo. Europa i jej wizja gospodarki o obiegu zamkniętym z adaptacją i regeneracją jest tylko jedną z propozycji. Jeśli pojedziesz do Azji, zobaczysz zupełnie inne potrzeby. Szczególnie w jej południowo-wschodniej części, w której wiele rzeczy trzeba zbudować od nowa, bo po prostu nie istnieją. Tak samo w Afryce, gdzie spodziewamy się wzrostu liczby ludności do końca tego stulecia do blisko czterech miliardów. Widziałem dane, które przekonują, że w związku z tym do 2060 roku powinno się tam podwoić liczbę istniejących budynków.

Przeczytaj także:

Obawy co do braku konsekwencji i planu, dotyczących zrównoważonego budownictwa

AC: Jedną sprawą jest posiadanie planu i perspektywy, inną – jego realizacja. Pamiętam, jak Holandia po powodzi z lutego 1953 roku opracowała bardzo drogi i ambitny projekt zabezpieczenia się przed powtórką tej katastrofy. Przedstawiono go jako Plan Delta i realizowano przez kolejnych 30 lat kosztem około 15 miliardów dolarów. Obawiam się, że wielu krajom, w tym Polsce, nie starczyłoby konsekwencji i woli politycznej na takie drogie i długofalowe działania.

TC: Plan Delta jest bardzo ciekawym przykładem. Uważam, że świat ma środki, aby stworzyć rozwiązania, które pomogą nam uniknąć konsekwencji związanych z kryzysem klimatycznym. Po prostu postanowiliśmy w tej chwili nie robić tyle, ile moglibyśmy. Przecież mamy możliwości, mamy technologię, mamy finanse. Z drugiej strony spójrzmy na jeden mały aspekt – transformację energetyczną. Ilość pieniędzy, jakie wydajemy na wydobycie i przetworzenie paliw kopalnych, nie zmieniła się znacząco w ciągu ostatniej dekady. Za to kwota, jaką finansujemy inwestycje w odnawialne źródła energii, rośnie wykładniczo. Za trzy lata będziemy wydawać rocznie dwa razy więcej pieniędzy na energię odnawialną niż na paliwa kopalne. Widać, że sektor energetyczny ma całkiem dobre perspektywy na przyszłość. Nie widzę tego jeszcze tak wyraźnie w sektorze budowlanym, ale tu jestem optymistą.

AC: Na czym polega Pana optymizm? Myśli Pan, że Arup uda się przekonać swoich klientów, żeby przestali inwestować w budowę nowych obiektów i zajęli się renowacją już istniejących?

TC: Wolałbym, abyśmy nie przedstawiali tego w tak czarno-białych barwach. Jeśli spojrzymy na budynki przez cały okres ich eksploatacji i przyjmiemy, że naszym obowiązkiem jest minimalizacja emisji gazów cieplarnianych, to pewnie wszyscy pójdziemy w tym kierunku. W najbliższej przyszłości zapewne zaczniemy rozbierać jedne budynki na części i z tych części tworzyć kolejne. Czasem jednak będziemy także budować nowe. Błędem byłoby wmówienie opinii publicznej, że tylko ponowne wykorzystanie już istniejących zasobów jest jedyną słuszną receptą. Nie ma tu złotego środka. Dwa lata temu w naszej firmie postawiliśmy sobie za cel, aby mierzyć ślad węglowy wszystkich elementów każdej konstrukcji, w której projektowaniu uczestniczymy. Nieważne, czy klient tego oczekuje, czy też nie. Po prostu czujemy potrzebę gromadzenia danych, na podstawie których będziemy w stanie podejmować lepsze decyzje.

AC: Jak w takiej sytuacji zmieni się rola architektury? Czy takie podejście nie będzie oznaczało wzrostu znaczenia Pana profesji – inżynierów i konstruktorów?

TC: Największą pojedynczą zmianą, która dokonała się w ciągu ostatniej dekady, jest to, że architekci nie pracują już tylko z klientem czy inwestorem. Do gry coraz śmielej włączają się budowniczowie i specjaliści od logistyki. Wspólnie musimy przecież zacząć radzić sobie z tym, co jest dostępne, podjąć rozsądne wybory materiałowe. Trzeba będzie też wiedzieć, jak np. rozebrać istniejące budynki, by móc wykorzystać z nich jak najwięcej materiałów. Nie zawsze przecież wszystko jest możliwe, również z powodów prawnych. Jeśli chodzi o rolę architektury, to nie widzę tu jakiejś radykalnej przemiany. Po prostu znacznie częściej trzeba będzie projektować, uwzględniając to, co już istnieje.

Myślę, że to będzie tak, jak w historii, którą usłyszałem 20 lat temu. Ktoś miał zaprojektować krzesło dla Ikei. W tym celu otrzymał nie tylko brief, dotyczący wymaganej funkcjonalności czy ogólnych oczekiwań wobec zamawianego. Instrukcjom towarzyszyła też bardzo konkretna informacja o fabryce, w której ten mebel miał być produkowany i jej możliwościach. Projektant musiał to uwzględnić w swoim dizajnie. To samo stanie się prawdopodobnie z architekturą. Oczekiwaniom będzie towarzyszyła lista opcji technologicznych i materiałowych, z których w danym przypadku będzie można skorzystać.

Czy rozwiązaniem w zrównoważonym budownictwie jest tylko większe wykorzystanie drewna

AC: To może rewolucja przyjdzie wraz ze zmianą materiałów. Jaka jest szansa, że wszystkie nowe budynki będą powstawały np. z drewna?

TC: W materiałach chodzi przede wszystkim o zdolność do ich produkcji w dużej ilości. Produkcja cementu i łańcuch związanych z nim dostaw są tak ogromne, że nie można ich tak po prostu jednego dnia wyłączyć, a drugiego włączyć – powiedzmy – właśnie drewna. Ma ono swoje właściwości, które sprawiają, że włączenie go w sektor budownictwa tak, jak ma się to w przypadku betonu, wymaga 40, może nawet 50 lat.

AC: Nie mamy ani 40, ani 50 lat...

TC: Więc zacznijmy używać nie tylko więcej drzewa, lecz także więcej kamienia, ziemi, gliny i innych materiałów, które dostarcza nam Ziemia. Staramy się też przecież zmniejszyć ślad węglowy cementu i betonu. Tu jest sporo miejsca na poprawę. Inne sposoby produkcji, wychwytywanie dwutlenku węgla. No i oczywiście ponowne wykorzystanie istniejących materiałów.

AC: Czyli nie powinniśmy zatem myśleć o drewnie jako o najważniejszym materiale przyszłości?

TC:

  1. Możemy o nim myśleć jako o jednym z takich materiałów, ale nie jedynym. Tym bardziej że wciąż towarzyszy mu sporo wątpliwości. To jednak bardzo łatwopalny materiał.
  2. Druga sprawa to zapotrzebowanie na energię. W przypadku drewna jest ono dużo większe, niż to się wydaje. Ten materiał wymaga bowiem suszenia. Możemy oczywiście użyć do tego źródeł odnawialnych, ale w niektórych miejscach wciąż będzie to oznaczało, że aby wysuszyć jeden kawałek drewna, musimy spalić drugi.
  3. Trzecia kwestia to zapewnienie źródła drewna w odpowiedniej ilości. Drzewo zwykle potrzebuje 30 lat, aby doprowadzić je do takiego punktu, w którym będzie się ono nadawało do użytku. Zapewne będą tu potrzebne leśne plantacje. Te zaś zmniejszają bioróżnorodność. Z mojego punktu widzenia to kolejny złożony system, którego nie da się stworzyć bez wieloletniego planowania.

AC: Jeśli do tego złożonego systemu dołożymy pytanie o trwałość i koszty utrzymania, to jak to wpłynie na wynik końcowy?

TC: Mamy wiele drewnianych budynków, które istnieją od 500 lat. Są też takie, które wykorzystują ziemię, glinę czy słomę i przy zachowaniu odpowiednich warunków eksploatacji potrafią wykazać się porównywalną trwałością. Co do kosztów utrzymania, to nie sądzę, żeby były wyższe. Chcę jednak powiedzieć przede wszystkim, że długowieczność bierze się z pięknych rzeczy, które ludzie kochają i które chcą zachować, a nie z podstawowego materiału, z którego są zrobione. Dlatego większe znaczenie ma tu architektura niż inżynieria. Musimy więc dbać o relację emocjonalną ludzi i budynków.

Przeczytaj też:

Na jakie zmiany powinniśmy się nastawić gdy naprawdę wprowadzimy zrównoważone budownictwo

AC: Może się jednak okazać, jak powiedział mi to niedawno jeden bardzo mądry człowiek, polski krytyk architektury Grzegorz Piątek, że nowe wyzwania będą oznaczać nową estetykę. W niej zaś może być trudno utrzymać uznane kanony piękna. Czy relację emocjonalną możemy zastąpić relacją, np. intelektualną?

TC: Nowe, bardziej zrównoważone metody budowania nie muszą oznaczać konieczności rezygnowania z tej pożądanej przez ludzi formy czy złożoności. Opowiem to na przykładzie typowego domku miejskiego z Anglii. Przed przyjściem rewolucji przemysłowej i związanych z nią pieniędzy, napędzających rozwój budownictwa, dominowały tu proste formy. Domy w epoce georgiańskiej wyróżniały się klasyką i symetrią, były zazwyczaj wysokie i wąskie, z cegły i kamienia. Były powtarzalne, ale ze względu na swoje proporcje ludzie je kochali. Wraz z epoką wiktoriańską domy zaczęły się zmieniać. Dotyczyło to zarówno stylu architektonicznego, jak i technologii budowlanych. Zmieniały się też potrzeby społeczne wynikające z szybkiej urbanizacji. Nowe domy były bardziej nowoczesne, dawały więcej światła, były też pewnie bardziej funkcjonalne i oferowały większe możliwości, jeśli chodzi o przyszłe modyfikacje. Niemniej jednak wciąż jest duże grono osób, które woli te mniej wygodne, ciasne i trudniejsze w adaptacji domy georgiańskie.

AC: Bo je pokochali?

TC: Może po prostu dlatego, że kuszą ich klasyczne proporcje i charakter tej architektury.

Chcę tylko powiedzieć, że nigdy nie powinniśmy rezygnować z projektowania, które stawia na dbałość o ludzkie doświadczenie i emocjonalne przywiązanie. To jest to, co tworzy długowieczność, a ta jest zawsze wartością w budownictwie.

Muśmy pamiętać, że zrównoważony rozwój jest swojego rodzaju równaniem. Znajdziemy w nim takie kwestie, jak minimalizacja emisji dwutlenku węgla i innych kosztów środowiskowych czy efektywne wykorzystanie zasobów. Ale jest tu także miejsce na maksymalizację korzyści dla ludzi. Piękno, które przeradza się w długowieczność. Czy np. Centrum Pompidou w Paryżu jest zrównoważone z technicznego punktu widzenia? Nie. Jest dość energochłonne, było drogie w budowie i będzie wymagało wiele kosztownych zabiegów konserwacyjnych. Jeśli jednak spojrzymy na liczbę odwiedzających je osób i sumę korzyści, jakie daje doświadczenie obcowania z tym budynkiem, to jest to obiekt wysoce zrównoważony.

AC: Ale to obiekt wyjątkowy. Symboliczny. Wyróżniający się. Co zaś zrobić z architekturą dnia codziennego, która ani się nie wyróżnia, ani nie budzi wielkich emocji? W wielu krajach zaczęliśmy już wyburzać 20-30- letnie obiekty – zwłaszcza te komercyjne, w przypadku których siła miłości nie była w stanie zburzyć tabelki Excela.

TC: Niedawno pracowaliśmy nad jednym z budynków w Canary Wharf w Londynie. Bardzo zwyczajny biurowiec wybudowany w pionierskich czasach tego nowego biznesowego centrum miasta. Po 30-40 latach po prostu przestał się opłacać. Właśnie przekształciliśmy go w budynek wielofunkcyjny. Poprawiliśmy jego efektywność energetyczną, dodaliśmy zacienienia na elewacji, umieściliśmy w środku ciekawe przestrzenie wspólne. Obiekt wrócił na rynek i całkiem dobrze sobie na nim radzi. To był właśnie jeden z tych codziennych, niewyróżniających się budynków. Myślę, że w każdym z nich można znaleźć coś wartościowego.

AC: Widzę, że rzeczywiście jest Pan optymistą w odniesieniu do przyszłości.

TC: Jeszcze pięć lat temu myślałem, że nasz wpływ wynika przede wszystkim z pracy, którą wykonaliśmy. Cieszyłem się, gdy udało się nam osiągnąć zakładane rezultaty i ruszałem do kolejnego wyzwania z myślą, że w poprzednim zrobiłem to, co do mnie należało. Wtedy jednak zrozumiałem, że nie mogę skupiać się tylko na sobie. Pojawiły się nowe wyzwania, o których dużo tu mówiliśmy. Wtedy poczułem, że powinienem dać od siebie coś więcej – nie tylko to, do czego zobowiązuje mnie kontrakt i za co mi płacą, ale także zacząć włączać się w działania, które mobilizują innych do zmierzenia się z tymi wyzwaniami. Pomagać swoją wiedzą i doświadczeniem. Stać się częścią większej całości, która patrzy bardziej procesowo niż projektowo. Tak właśnie myślę o mojej odpowiedzialności w tych zmieniających się okolicznościach.