Spis treści
Anachroniczna tęsknota za zacienionymi placykami
Ostatni numer „Architektury-Murator” poświęcono w dużej mierze ewolucji myślenia o przestrzeniach miejskich — czyli temu, co dzieje się pomiędzy budynkami. Zaskakująco mało miejsca poświęcono jednak ulicom, które w strukturze miasta pozostają najważniejszą i najbardziej powszechną przestrzenią publiczną. To na nich ważą się codzienne doświadczenia mieszkańców.
Czytaj także: Place, parki, skwery – przestrzeń publiczna, prywatne oczekiwania
Bardzo trafiają do mnie obserwacje Filipa Springera. Słusznie zauważa on, że nasza tęsknota za idyllicznymi, zacienionymi placykami z francuskich miasteczek — gdzie starsi panowie grają w bule i popijają absynt — jest w dużej mierze anachroniczna. Nie oznacza to jednak, że równie nieuchronna jest anonimowość i obcość mieszkańców dużych miast. Springer przyjmuje ją jako zjawisko naturalne, ale moim zdaniem to założenie jest błędne i zwalnia decydentów z odpowiedzialności za kształtowanie przestrzeni sprzyjających relacjom społecznym.
Nie powinno się oczekiwać katalogu „życzeń”
Cenne są też precyzyjne obserwacje Moniki Arczyńskiej dotyczące współczesnego projektowania przestrzeni, w tym relacji między zielenią a betonem oraz — kluczowego problemu — procesu przetargowego. Słusznie zauważa ona, jak często kontrowersyjność rozwiązań staje się pretekstem… do unikania kontrowersji. Tymczasem transparentny proces nie może oznaczać spełniania każdego zgłaszanego życzenia. Projektanci powinni diagnozować rzeczywiste, często niewypowiedziane potrzeby użytkowników, a władze miejskie — oczekiwać właśnie takich diagnoz, nie katalogu „życzeń”.
Czytaj także: Ten największy plac miejski pod dachem mieści się w najlepszym budynku w Warszawie. Testujemy parter Muzeum Sztuki Nowoczesnej
Artur Celiński zwraca z kolei uwagę na coś, co w debacie o mieście umyka wyjątkowo często: projektowanie przestrzeni publicznych odbywa się „w oderwaniu od polityki miejskiej”. Zbyt rzadko stawiane jest fundamentalne pytanie „po co?”. Po co powstaje dana przestrzeń, w jakiej logice miejskiej ma funkcjonować, komu i w jaki sposób ma służyć? Żałuję, że po mocnym otwarciu tekst skręca w dobrze znaną opozycję urbanistyka–architektura, podczas gdy oba te porządki są nierozerwalne. Żadne miasto nie działa dobrze bez harmonijnej współpracy jednego i drugiego.
i
Przestrzeń publiczna nie jest rzeźbą urbanistyczną
Tymczasem planowanie placów i ulic bez wcześniejszego określenia celów, jakie mają spełniać, oraz bez zdefiniowania funkcji komercyjnych — usług, sklepów, instytucji miejskich — jest właśnie stawianiem wozu przed koniem. Przestrzeń publiczna nie jest rzeźbą urbanistyczną ani dekoracyjną scenografią, lecz środowiskiem codziennego życia, które musi mieć swoją logikę ekonomiczną, społeczną i funkcjonalną. Jeśli tych założeń brakuje, dyskusja o projektach nieuchronnie redukuje się do pytań technicznych: ile drzew, jakie płyty, ile fontann? Zamiast rozmowy o tym, jakie relacje, zachowania i aktywności ma wspierać powstająca przestrzeń, debata skupia się na materiałach. A to właśnie wykorzystanie przestrzeni — jej program i kontekst — powinny determinować formę, a nie odwrotnie.
Przykłady, także te z polskich miast, pokazują skalę problemu. W jednym z większych miast Górnego Śląska zaplanowano aż sześć galerii handlowych, mimo że dochody mieszkańców mogły realnie utrzymać najwyżej trzy. Dziś wszystkie zmagają się z problemami. To samo dotyczy przestrzeni publicznych: przeskalowane place, zbyt szerokie ulice, anonimowe pierzeje nigdy nie wypełnią się życiem, bo powstały bez oglądu na realne potrzeby ekonomiczne i społeczne.
Jak zapewnić trwałość ekonomiczną procesów?
Przestrzenie miejskie mogą być dla mieszkańców istotną zachętą do wyboru miejsca zamieszkania lub pracy — albo czynnikiem odstraszającym. Przykład Parku Europejskiego przy Warsaw Spire pokazuje, jak przestrzeń, która miała być wizytówką i marketingowym argumentem, może w krótkim czasie zniknąć pod presją komercjalizacji. Pozytywne przykłady również istnieją: przestrzenie między biurowcami przy Inflanckiej i Dworcu Gdańskim w Warszawie tętnią życiem dzięki rozsądnej skali, przemyślanej komercjalizacji i dopracowanym perspektywom urbanistycznym. Z kolei katowicka Strefa Kultury — jak celnie opisał to Filip Springer w drugim wydaniu „Wanny z kolumnadą” — pokazuje, jak przestrzeń publiczna może wypaść z codziennego doświadczenia miasta, gdy projekt oderwany jest od społecznego kontekstu.
Wszystkie te przykłady prowadzą do jednego wniosku: myślenie o placach i ulicach musi zostać włączone w ramy miejskiej polityki — strategicznego planu, który odpowiada na elementarne pytania: kto tu będzie mieszkał? Gdzie będzie pracował? Jak się porusza? Gdzie robi zakupy? Jak dociera do kultury? I wreszcie — jak zapewnić trwałość ekonomiczną tych procesów?
i
Nie tło dla funkcji, a fundament dobrego życia
Załóżmy, że celem polityki miejskiej jest zwiększenie udziału ruchu pieszego, komunikacji zbiorowej oraz samodzielności młodzieży szkolnej. Wówczas środki są jasne: zwężanie ulic, skracanie przejść dla pieszych, zwiększanie liczby przystanków, obowiązkowe partery usługowe, wejścia do budynków lokowane bezpośrednio od chodników. Potrzebne są małe, lokalne skwery z ławkami wspierającymi naturalną, niewymuszoną rozmowę. Większe parki powinny być projektowane logicznie i przejrzyście, z zapleczem sanitarnym oraz obecnością gastronomii i sportu.
Ograniczenie codziennych migracji w miastach wymaga tworzenia sieci lokalnych stref życia. Takie miejsca mogą być placami otoczonymi pierzejami lub ciągami ulicznymi funkcjonującymi jak woonerfy — jak wskazuje Arczyńska. Kluczowa jest dostępność usług, gastronomii i drobnego handlu, z którego korzystają mieszkańcy obu stron ulicy.
Korzyści są wielowymiarowe: zdrowotne (więcej ruchu), społeczne (koniec anonimowości sąsiadów), ekonomiczne (rozwój lokalnego handlu i usług). Najważniejsze jednak, że miasto projektowane w logice realnych potrzeb staje się przestrzenią, do której chce się wychodzić — nie tłem dla funkcji, lecz fundamentem dobrego życia.