Biennale Wenecja

i

Autor: Courtesy la Biennale di Venezia Wejście na wystawę Monditalia w Arsenale, projekt: OMA we współpracy z firmą Swarovski.

Nowocześnie chwiejne fundamenty. 14. Biennale Architektury w Wenecji

2014-09-22 17:36

Ponowocześnie "rozchwiana" tematyka dwu najważniejszych wystaw biennale, przygotowanych przez jego kuratora Rema Koolhaasa - Elementy architektury i Monditalia - dokłada się do wyraźnie widocznej w naszych czasach erozji zawodu architekta oraz produkowanej przez niego architektury. Obydwie są jednak dowodem, że Koolhaas jako myśliciel jest w świetnej formie.

Weneckie biennale architektury odwiedziłem w przeszłości kilka razy. Pierwsze wizyty przyniosły chyba naturalną ekscytację powodowaną możliwością uczestniczenia w tym światowym święcie architektury. Z biegiem czasu pojawiło się jednak rozczarowanie spowodowane rozdźwiękiem między szczytnymi hasłami formułowanymi przez głównych kuratorów, a samymi wystawami, które z reguły były po prostu standardową prezentacją kosztownych budynków usytuowanych w bogatych krajach. To jakby w przestrzeń wystawienniczą przeniesiono zawartość internetowego portalu architektonicznego, w którym jest mnóstwo projektów, ale żadnej intelektualnej intencji i żadnych wniosków. W roku 2008, po obejrzeniu beznadziejnej wystawy kuratorskiej Aarona Betsky’ego, powiedziałem sobie, że więcej na biennale nie pojadę. Niedawno jednak swoje postanowienie złamałem – przyciągnął mnie kurator – Rem Koolhaas, holenderski architekt stojący na czele jednej z najważniejszych współcześnie pracowni architektonicznych Office for Metropolitan Architecture (OMA) i jednocześnie niestrudzenie aktywny teoretyk, oraz zadany przez niego temat, Fundamentals, sugerujący sięgnięcie w głąb architektury.

Rem Koolhaas

i

Autor: Courtesy la Biennale di Venezia Rem Koolhaas, kurator 14. Biennale Architektury w Wenecji

Nieważne, co robię w życiu. Ważne, żeby to życie było interesujące.*

Właściwie trudno mi jest wyobrazić sobie lepszego kuratora weneckiego biennale architektury niż Koolhaas. Przez wielu uważany za architekta ultranowoczesnego, autorytarnego i bezkompromisowego, jakby od dawna znającego odpowiedzi na wszystkie bolączki tego świata, w rzeczywistości jest człowiekiem pełnym wątpliwości, lubiącym architekturę badać i teoretyzować. Koolhaas ciągle zadaje mnóstwo pytań. Ten wieczny prowokator wymyka się kategoriom, spoglądając na architekturę z różnych perspektyw, dość często nawet cynicznie drwiąc z wyobrażeń architektów o samych sobie i istotności ich pracy. I choć ton jego poszczególnych wystąpień jest nierzadko żartobliwy lub teatralnie udramatyzowany, to jednak wyartykułowane pytania i stawiane tezy są jak najbardziej poważne, dotykające esencji istnienia architektury i jej powstawania.

Architektura Koolhaasowi nie wystarcza. Przez niemal całe swoje życie jest architekturą nie tyle znudzony, ile po prostu oprócz niej potrzebuje innych bodźców intelektualnych i celów. Stąd właśnie istnienie nie tylko OMA, które buduje prestiżowe budynki na całym świecie, ale i AMO, które jest koolhaasowym laboratorium myśli o architekturze – strukturą zawieszoną w połowie dystansu między architektoniczną praktyką a akademicką teorią, a także między architekturą a innymi przejawami życia. Stąd właśnie między innymi flirt Holendra z rozpolitykowaną Unią Europejską, projektowanie jej nowej flagi, tworzenie planu biznesowego ogromnego wydawnictwa prasowego Conde Nast w Stanach Zjednoczonych, strategiczne doradzanie muzeum Ermitażu, związki z modą czy wreszcie kuratorowanie różnego rodzaju wystaw – od politycznych, poprzez artystyczne, aż do architektonicznych. Długa też jest lista tematów, którymi zajmował się Koolhaas jako teoretyk: choćby kultura zagęszczenia (culture of congestion), wielkość (bigness), miasto nieszczególne (generic city), przestrzeń śmieciowa (junk space), ochrona zabytków (preservation), zakupy (shopping). Co ważne, każda jego wypowiedź jest na swój specyficzny sposób świeża i wzbogaca, o ile nie zaburza, powszechną dyskusję o architekturze, łapczywie podchwytywana przez media i przez innych architektów, stanowiąc odniesienie dla ich wielu wystąpień i artykułów. Co również istotne, Koolhaas nigdy nie pisze o architekturze w sposób nadmiernie skomplikowany. Do zrozumienia jego tez nie jest potrzebne ani specjalistyczne, najlepiej filozoficzne wykształcenie, ani słownik wyrazów obcych, ani też słownik języka angielskiego (wyjątkiem był tu esej Junk Space, którego słownictwo celowo miało przypominać różnorodną zawartość śmietnika). I zawsze pozostawia swojego odbiorcę z lekkim wyrzutem sumienia: przecież to było takie oczywiste!

Dlatego nie może dziwić, że – z całym szacunkiem dla kuratorów poprzednich edycji biennale architektury – zaproszenie Koolhaasa do poprowadzenia kolejnej weneckiej wystawy przyniosło niewypowiedzianą nadzieję, że może tym razem biennale stanie się po prostu mądrzejsze, nie tak skupione na spektakularnej architekturze naszych czasów. Koolhaas z góry poprosił o dwie rzeczy: o więcej czasu na przygotowanie całego wydarzenia i, podobnie jak to było z jego zatrudnieniem na Uniwersytecie Harvarda, o możliwość przyjrzenia się architekturze z pozycji nie projektanta, ale obserwatora i badacza. Nie chciał zajmować się tym, co jest obecne w każdym czasopiśmie architektonicznym i w każdym internetowym portalu: prezentacją współczesnych, bardzo do siebie podobnych formalnie obiektów architektonicznych, których pobieżny ogląd oparty jest na wyidealizowanych wizualizacjach, edytowanych fotografiach i bardzo krótkich opisach. Chciał czegoś więcej.

Lubię myśleć w duży sposób. Zawsze lubiłem.

Po kilku biennale poświęconych celebracji współczesności – napisał Koolhaas w tekście kuratorskim – Fundamentals spoglądają na historię, próbując zrozumieć, jak architektura odnajduje się w obecnej sytuacji i jak spekuluje na temat swojej przyszłości. Sformułowanie to brzmi jak poważne i przekrojowe, wręcz karkołomne, zadanie naukowe. W codziennym szumie informacyjnym trudno zbudować sobie całościowy i w miarę obiektywny obraz jakiegokolwiek zagadnienia. Biennale architektury – gdy się pomyśli o jego rozmachu, o wielkości przestrzeni wystawienniczych, o środkach i o liczbie ludzi nad nim pracujących – powinno mieć ambicje stworzenia szerszej i głębszej perspektywy. I tak miało być.

Posłuchajmy dalej Koolhaasa: Fundamentals to biennale o architekturze, nie o architektach. (...) Wystawa pokaże nieuniknione w architekturze jej składowe używane w każdym miejscu i o każdej porze przez każdego architekta oraz ewolucje architektur narodowych w przestrzeni ostatnich stu lat. W trzech wzajemnie uzupełniających się manifestacjach – odbywających się w Pawilonie Centralnym, Arsenale i pawilonach narodowych – retrospektywa wygeneruje świeże rozumienie bogactwa podstawowego repertuaru architektonicznego (...). W roku 1914 miało sens mówienie o architekturze Chin, architekturze Szwajcarii albo architekturze Indii. Sto lat później – pod wpływem wojen, różnorakich reżimów politycznych, różnych stadiów rozwoju, narodowych lub międzynarodowych ruchów architektonicznych, indywidualnych talentów, przyjaźni, przypadkowych trajektorii ludzkich losów i postępu techniki – architektury, które kiedyś były specyficzne i lokalne, teraz stały się wymienne i globalne. Narodowa tożsamość poświęcona została w imię nowoczesności (tłum. autor tekstu). Na koniec, w kontekście pawilonów narodowych, a i domyślnie w kontekście całego biennale, Holender jeszcze dokładniej nazywa swoje intencje absorpcją nowoczesności i bardzo konkretnie osadza je w stuleciu 1914-2014.

Wszystko zatem brzmiało prosto i logicznie, naszkicowany w słowach kuratora zakres wystawy był ambitny. Kluczowe były tu: zunifikowany język estetyczny międzynarodowego modernizmu i późniejsza stylistyka neomodernistyczna oraz ciągle zmieniające się, pozaarchitektoniczne okoliczności wszelkiego rodzaju. Koolhaas ustawił zakres tematyczny biennale szeroko, mówiąc nie o modernizmie jako nurcie dwudziestowiecznej architektury lub nawet kultury, ale o nowoczesności jako takiej (modernity zamiast modernism). Wbrew temu, co oficjalnie napisał, 14. Biennale Architektury składa się nie z trzech części, ale z czterech, a nawet pięciu. Oprócz Arsenale, Pawilonu Centralnego oraz pawilonów narodowych zlokalizowanych w większości przypadków w leżącym nieopodal Giardini, w Wenecji zorganizowano również dość dużo innych wystaw. Część z nich została zaakceptowana przez Holendra i wpisana na oficjalną listę wydarzeń towarzyszących, będąc uznaną za wartościowy wkład w zawartość biennale, inne – przynajmniej teoretycznie nie mające z nim nic wspólnego – z różnych powodów na liście się nie znalazły.

Jak to zwykle bywa w przypadku głównego kuratora weneckiego biennale, Koolhaas zajął się wystawami w Arsenale i w Pawilonie Centralnym, na pawilony narodowe i ekspozycje towarzyszące nie mając w praktyce już żadnego wpływu, oprócz deklaracji głównego tematu. Oczywiście nie pracował sam, dysponował wielokrotnie już sprawdzonym w przeszłości zespołem, a i weneckie ścieżki od dawna też były mu dobrze znane. Uczestnicząc w biennale architektury od jego pierwszej edycji w 1978 roku (na wskroś postmodernistyczna interpretacja barcelońskiego pawilonu autorstwa Miesa van der Rohe), poprzez wystawianie wielu różnych projektów architektonicznych, aż do właściwie stałej obecności AMO na ostatnich ekspozycjach (choćby podsumowanie wielkich inwestycji w Zatoce Perskiej na biennale architektury w 2006 roku – The Gulf, czy też doskonała analiza działalności i potencjału największych współczesnych muzeów sztuki na biennale sztuki w 2005 roku – Expansion and Neglect) – Koolhaas dobrze wiedział, że budowanie weneckich wystaw to właściwie sklejanie ze sobą mnóstwa epizodów, będących najczęściej efektem pracy wielu ludzi.

Sklejanie było, jest i pewnie zawsze będzie esencją pracy Koolhaasa. Tak jak skonstruowane zostały kuratorskie wystawy w Arsenale i Pawilonie Centralnym, tak samo wygląda dosłownie wszystko, co dotąd firmował swoim nazwiskiem. W każdym przypadku mamy do czynienia z epizodami i fragmentami, często wykonanymi przez innych, które Holender jak sprawny menadżer układa w sensowną całość. Wolę mówić o sobie planer niż architekt – powtarzał kiedyś często, wspominając przy okazji swoją młodzieńczą przeszłość scenarzysty i porównując robienie architektury właśnie do pisania scenariuszy. Tak są zrobione książki – Delirious New York (nieśmiało, ale jednak), jego opus magnum S M L XL, również późniejsze Content i Harvard Guide to Shopping. Tak były przygotowywane wystawy – przede wszystkim własna retrospektywa Content. Tak też od zawsze powstają projekty – w nich nigdy nie ma jednego języka architektonicznego, a mimo wszystko mocno różniące się od siebie poszczególne składowe, projektowane przecież w detalach przez kilka grup projektantów, współgrają ze sobą i tworzą spójną jakość.

Koolhaas od zawsze absorbuje dosłownie wszystko, co tylko wpadnie mu w ręce, w postmodernistyczny sposób mieszając składniki o różnym wyglądzie i znaczeniu intelektualnym, przez cały czas próbując nadać im wspólny sens. Efekt końcowy zwykle przywodzi na myśl wieczorne skakanie po kanałach telewizyjnych: każdy mówi o czymś innym, każdy inaczej wygląda, na każdym zbyt długo się nie zatrzymujemy, ale razem składają się na telewizję. I choć książki Koolhaasa przypominają tabloidy, wystawy niekiedy – śmietniki, a architektura przypadkowe zestawienie różnych pomieszczeń – to w tym wszystkim jednak zawsze czuje się umysł i rękę głównego dyrygenta.

Architektura jest niebezpieczną mieszanką omnipotencji i impotencji.

Wystawa w Arsenale, opatrzona nazwą Monditalia, dotyczy relatywnie najnowszej historii Włoch. Jak napisał sam Koolhaas, zdecydowaliśmy się spojrzeć na Włochy jako państwo „fundamentalne”, z jednej strony unikalne, a z drugiej emblematyczne w kontekście globalnej sytuacji, w której wiele krajów znajduje się gdzieś pomiędzy chaosem a realizacją ich pełnego potencjału. Ta wystawa to typowe dla Koolhaasa zestawienie wielu bardzo różnych składników. Mamy tu 41 epizodów, głównie z powojennej historii Włoch, projekcje fragmentów 82 włoskich filmów oraz odbywające się na żywo pokazy tańca i teatru w specjalnie do tego wyznaczonych miejscach w różnych częściach Arsenale. Całość zaczyna się oniryczną scenografią, jak z filmów Felliniego, z ogromną świecącą atrapą renesansowej budowli wyposażonej w rewiowy napis Monditalia. Epizody, każdy przygotowany przez osobną grupę kuratorów (w tym jeden przez samego Koolhaasa wraz z córką Charlie), w formie niedużych i bardzo od siebie odmiennych instalacji, umieszczono w długiej, amfiladowej przestrzeni Arsenale w porządku nie chronologicznym, ale geograficznym, początek zwiedzania lokując w południowej części Półwyspu Apenińskiego, a koniec w Alpach. Równolegle powieszony został zestaw dużych ekranów, na których monotonnie grane są raz po raz te same filmowe sceny. Obydwie części przedzielono ogromną tkaniną, na której nadrukowana została dwunastowieczna replika starożytnej mapy terytorium gargantuicznego Cesarstwa Rzymskiego, rozpostartego kiedyś gdzieś między Indiami a Szkocją.

Monditalia nie jest hagiografią Włoch ani ich przesadną krytyką. To wystawa szczera i bezpretensjonalna, nie bojąca się mówić o rzeczach wstydliwych. O ile teza o „fundamentalności” Włoch wydaje się naciągana, a emblematyczność oczywista, tak zawartość ekspozycji po prostu daje do myślenia, przypominając o wielu momentach chlubnych w historii Italii, ale też i mrocznych, a przynajmniej moralnie wątpliwych. Mamy tu i wątek emigracji w kontekście słynnej Lampedusy, historię odkrywania Pompejów, trzy będące miejscem erotycznej rozpusty wille na wysepce Capri, pop-pielgrzymkowy Asyż, potoczne stwierdzenie o wszystkich drogach prowadzących do Rzymu, pierwsze inwestycje przyszłego premiera Berlusconiego, opuszczone utopijne realizacje architektoniczne, najważniejsze rzymskie studia filmowe, naukowe zestawienie słynnych włoskich awangard z lat 60. XX wieku, a nawet geodezyjną niestabilność granic państwowych. Jest także wspomniany wcześniej zachwyt dwójki Koolhaasów nad wejściem do Biblioteki Laurecjańskiej Michała Anioła, w której wszystko jest „złe”. Stereotypy, powszechnie znane fakty, włoskie legendy – to wszystko miesza się w wielowątkowej, pozbawionej hierarchii narracji, do której też pewnie można by dodać mnóstwo kolejnych rzeczy: mediolańską modę, przemysł samochodowy, miłość do piłki nożnej, papiestwo, niedawne bunga-bunga, operę, włoski dizajn, wszechobecne zabytki, specyficznie prostą kuchnię... To na pewno z kolei dogęściłoby wystawę, która chyba trochę gubi się w przepastnych przestrzeniach Arsenale.

Jednak ja z Monditalią mam inny, dużo poważniejszy problem. Czy wystawa ta jest interesująca i prowokująca do myślenia? Na pewno tak, Koolhaas inaczej by nie zrobił. Czy jest przygotowana w sposób profesjonalny? Też na pewno tak. Czy realizuje kuratorskie zamierzenia Koolhaasa o wiwisekcji fundamentów współczesnej architektury i o obserwacji stopniowego zanikania lokalności w cieniu architektury międzynarodowej? Moim zdaniem nie. Według Holendra z tegorocznego biennale zniknąć mieli architekci, a pozostać architektura. Kłopot w tym, że z Monditalii również architektura została usunięta niemal całkowicie, a przez to nie pokazano także jej dwudziestowiecznej przemiany w stronę zunifikowanego języka modernizmu. Zwolennicy wystawy powiedzą, że to dobrze, że taka właśnie była intencja, że architektura jest tylko tłem – często nieistotnym i po prostu niewidocznym – dla życia, dla ludzi, dla codzienności. Rzeczywiście, w tym sensie wszystko pokazane zostało tak jak tego na pewno chciał Koolhaas: na szerokim tle politycznym, społecznym, obyczajowym i biznesowym. W kontekście wielkiego architektonicznego święta, jakim niewątpliwie jest biennale, Monditalia przynosi lawinę myśli związanych ze służebnymi wobec ludzi zadaniami architektury i rolą architektów, od których żąda się wszechstronnej wiedzy w rozwiązywaniu wszelkich problemów społecznych, i którzy jednocześnie tak naprawdę tylko płyną z nurtem dużo potężniejszej od nich historii. Problem jest jednak w tym, że gdy zapomnimy, że jesteśmy na biennale architektury, przestaniemy w ogóle w Monditalii dostrzegać architekturę. Zostanie nam wtedy wyłącznie sam wielowątkowy kontekst, jakby wzięty prosto z poczytnego tygodnika opinii, którego architektura właściwie w żadnym stopniu nie interesuje. I poczucie, że Monditalia, jako luźna opowieść o dwudziestowiecznych Włoszech, mogłaby powstać w wielu różnych muzeach, niekoniecznie związanych w jakikolwiek sposób z architekturą. Czy aż o taki efekt chodziło Remowi Koolhaasowi? I gdzie w tym wszystkim Fundamentals?

Monditalia, Effimero

i

Autor: Courtesy la Biennale di Venezia, Francesco Galli Monditalia, Effimero: or the Postmodern Italian Condition, Projekt: Léa-Catherine Szacka

Moim największym talentem jest umiejętność organizacji pracy innych ludzi.

Druga wystawa Koolhaasa, ulokowana w znajdującym się na terenie Giardini Pawilonie Centralnym, nosi nazwę Elementy architektury. Ta ekspozycja to autentyczny, krwisty, bezpardonowy i intelektualnie ostry Koolhaas – taki, do którego można było się przyzwyczaić w przeszłości. Ma w sobie genialną zdolność zauważania w architekturze i nagłaśniania kwestii prostych, wręcz oczywistych, o których niby każdy wie, ale jakoś nikt nie mówi. Manhattan jako urbanistyka uporządkowana w dwóch poziomych wymiarach i dająca niemal anarchiczną wolność w trzecim wymiarze? Budynki się powiększają i tracą relację między swoimi elewacjami a wnętrzem? Winda jako wynalazek, który pozwolił na rozwój wieżowców? Paradoks pragnienia jak największej przestrzeni w parterach budynków z jednoczesnym zawłaszczeniem tej przestrzeni przez instalacje? Te, jak również całe mnóstwo innych tez, to przykłady właśnie tego rodzaju prostego, wręcz uderzającego myślenia.

Podobnie prostą tezę stawiają Elementy. W przeciwieństwie do Monditalii jest to wystawa systemowa i metodyczna, w której znowu na próżno szukać jednorodności stylistycznej, i która tym razem przynosi satysfakcję wyczerpania tematu. Przez dwa lata Koolhaas razem z AMO, ze swoimi studentami z Uniwersytetu Harvarda oraz z kilkoma innymi instytucjami próbowali rozebrać architekturę na czynniki pierwsze. Trudno zliczyć, jak wiele osób pracowało nad katalogiem i ekspozycją, które podzielone zostały na 15 rozdziałów odpowiadających podstawowym składowym architektury. Podłoga, ściana, sufit, drzwi, okno, elewacja, balkon, korytarz, kominek, toaleta, schody, schody ruchome, winda, pochylnia – każdy z tych elementów został poddany quasi-naukowej analizie historycznej, na którą łącznie złożyły się dziesiątki tysięcy faktów i ciekawostek. Wystawa ta – niech jeszcze raz głos zabierze główny kurator biennale – to wybór najbardziej wymownych, zaskakujących i nieznanych fragmentów z nowej książki (...), która rekonstruuje globalną historię każdego elementu. Wypreparowane z budynków, żeby nie powiedzieć wyrżnięte, elementy te pokazane zostały w groteskowej formie, w najlepszych przypadkach przypominając aranżacje supermarketu budowlanego lub wyświetlenie opcji „grafika” w przeglądarce internetowej, w najgorszej małe muzeum osobliwości natury. Nagromadzenie klamek, okien, drzwi i innych fragmentów budynków, z którymi mamy codziennie do czynienia jako użytkownicy i jako projektanci, nie dało koło siebie przejść spokojnie, a samego Koolhaasa skłoniło do kolejnej porcji smakowitych bon motów – choćby takiego, że bez balkonu (którego próbki są pokazane m.in. w kontekście Lenina, Hitlera i Jana Pawła II) historia świata wyglądałaby zupełnie inaczej.

Paradoksalnie w Elementach koolhaasowe modernity zaczyna się dużo wcześniej niż sugerowany rok 1914. Wystawa udowadnia, że nowoczesność trwa już od czasów antycznych, że jest pojęciem dynamicznym, i że historia architektury jest tak naprawdę historią rozwoju technicznego. Choć poszczególne artefakty otrzymują wyjaśnienia obyczajowe i historyczne, i choć wszystkie wzbogacone są romantycznymi na swój sposób fragmentami filmów ze schodami, drzwiami i innymi częściami architektury na pierwszym planie, Elementy to przede wszystkim prowokacja skierowana w stronę architektów i pochwała technicznej pracy inżynierów i wynalazców. Stawiają architektów w roli zaledwie biernych użytkowników i sugerują, że architektura jest od projektantów zależna tylko w ograniczonym zakresie. Pokazują, jak współcześnie zmieniło się pojęcie detalu – kiedyś oznaczające rzemieślniczą przyjemność tworzenia kolejnej, wyraźnie związanej z lokalnością warstwy znaczeniowej budynku, teraz będące wyłącznie mniej lub bardziej eleganckim połączeniem dostarczonych przez globalne fabryki materiałów. Dowodzą, że architekt w tym kontekście jest niemal wyłącznie zarządcą zawartości katalogów, które zgromadził w pracowni lub które przegląda w internecie. I że zapewne tylko czasami udaje mu się z nich wszystkich stworzyć prawdziwie zapierającą dech w piersiach architekturę. Elements of Architecture nie są architekturą – są tylko zestawem składowych architektury, w najlepszym przypadku dopiero jej obietnicą. I choć w wyraźny sposób odnoszą się do hasła Fundamentals, podobnie jak Monditalia bez kontekstu biennale architektury tracą nieco swój architektoniczny ładunek, czasem wydając się po prostu komercyjną ekspozycją składu budowlanego.

Istnieje wielka, celowa i – jak myślę – zdrowa rozbieżność pomiędzy tym, co piszę, a tym, co robię.

W mojej opinii Rem Koolhaas jest architektem obdarzonym wyjątkowym talentem plastycznym, dbającym tak samo o teoretyczne rozważania, jak i o budynki. One same, już po wybudowaniu, działają na mnie nie tylko poprzez swój ładunek intelektualny, ale również jakością rozwiązań architektonicznych oraz przestrzenią, którą odbiera się podświadomie.

Na 14. Biennale Architektury Koolhaas – teoretyk, poniekąd działając przeciwko Koolhaasowi – praktykowi, w swoich wystawach chciał usunąć architektów – i to na pewno mu się udało. Ale przy okazji – czego w sumie można było się spodziewać po starym prowokatorze – prawie całkowicie usunął także samą architekturę. W Monditalia pokazał zjawiska większe niż ona: politykę, przemiany społeczne, ogólnie kulturę, na które architekt nie ma wpływu, znajdując się właściwie na samym końcu dziejących się wydarzeń. W Elements of Architecture przeciwnie: rzeczy mniejsze niż architektura, w zdecydowanej większości przypadków również pozostające poza kontrolą architekta: technikę, masową produkcję i podaż elementów budowlanych, z których po prostu musi on korzystać, w dużej mierze ulegając standaryzacji narzuconej przez rynek.

Obydwie wystawy są dowodem, że Koolhaas jako myśliciel jest dalej w świetnej formie. Od lat wydaje mi się perfekcyjnym pomieszaniem modernisty z postmodernistą. Z jednej strony stanowczy i uparcie poszukujący nowego w architekturze, czasem nawet arogancki w stosunku do jej użytkowników (ludzie mogą mieszkać we wszystkim), z drugiej ciągle wątpiący i pokorny w stosunku do rzeczywistości, czerpiący ile się tylko da z jej potencjału.

Obydwie weneckie wystawy Koolhaasa nie są zbyt optymistyczne dla architektów. Na pewno przynoszą sporą dawkę wiedzy – w Arsenale mimo wszystko wybiórczej i bardzo ogólnej, w Pawilonie Centralnym, a zwłaszcza w książce Elements of Architecture, nieprawdopodobnie ironicznej i imponującej. Jeżeli pomagają ustawić zawód architekta w jakiejś hierarchii, to na bardzo niskim szczeblu. Tak jakby architekci i sama architektura po absorpcji nowoczesności i po przeminięciu prawdziwego modernizmu coraz bardziej stawali się zjawiskiem marginalnym. Choć miało to być przede wszystkim zadanie pawilonów narodowych, w kuratorskiej części biennale osobiście chciałbym zobaczyć zdecydowanie więcej przemiany architektury lokalnej w uniwersalną (neo) modernistyczną.

Architektura bez architektów, biennale architektury bez architektury – to wszystko nie brzmi za dobrze. Z wystaw Koolhaasa nie wyłania się jakikolwiek alternatywny do obecnego obraz przyszłości. Ale nie tylko te dwie wystawy ponowocześnie chwieją się na boki, dokładając się do wyraźnie widocznej w naszych czasach erozji zawodu architekta i produkowanej przez niego architektury. Przy wyjściu z Elementów architektury organizatorzy postawili sławny szkielet Domino Le Corbusiera – wykonany z cienkiej sklejki zamiast solidnego żelbetu i wyposażony w schody, których ze względów bezpieczeństwa nie można używać. Czyżby zatem – jak chcieliby niektórzy, i co brzmi tak samo groźnie, jak niedorzecznie – koniec architektury był bliski?

Kiedy nie ma architektury, wszystko jest możliwe. Kiedy jest architektura, nic (więcej) nie jest możliwe.

* Śródtytuły są stwierdzeniami Rema Koolhaasa, wybranymi z jego esejów