Spis treści
- "Miałem chwilę, to przyniosłem oligocen mamy"
- "Oligocen" przegrywa z małżami
- Studnie oligoceńskie: mini muzeum lat 90.
Woda oligoceńska to charakterystyczny dla niecki mazowieckiej rodzaj wody artezyjskiej, wydobywanej z głębokości około 200 metrów. Uchodzi za czystą i bardzo smaczną. W XIX wieku jej źródła odkryto w rejonie ulicy Grzybowskiej, co zaowocowało błyskawicznym rozwojem browarnictwa. W pewnym momencie, w tym rejonie działało około 60 zakładów produkcji tego trunku. Śladem po tej historii długo pozostawała jedna z najstarszych "oligocenek", właśnie przy Browarach Warszawskich.
"Miałem chwilę, to przyniosłem oligocen mamy"
Mieszkańcy Woli kursowali z baniakami już w PRL, ale prawdziwy boom na wodę spod ziemi przyniosły lata 90. Kranówka do mieszkań płynęła starymi rurami i uchodziła za wodę fatalnej jakości. Nikt nie pił jej bez gotowania, a i po - wielu wydawała się niesmaczna.
Od początku dekady wiercono studnie dające wodę o czystym smaku, której nie trzeba było gotować przed wypiciem. Zdroje budowane przez zarządy terenów publicznych, a powstało ich około stu, miały postać ścianki z kilkoma kurkami, zwykle zamkniętej w altance lub przykrytej daszkiem. Stały się tak ważnym elementem codziennego pejzażu, że w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych zaczęto nadawać im wyrafinowane formy, z sugestią trwałości i piękna. Przy ulicy Wójtowskiej na Nowym Mieście pojawił się zdrój zwieńczony brązową figurą niedźwiedzia stojącego na kuli – pisał Błażej Brzostek w książce "Historia Warszawy do początku".
Po osiedlach, z baniaczkami kursowali i starzy, i młodzi. Przy okazji zakupów albo spacerów z psami. Rano i wieczorem, wiosną i latem. Targanie wody oligoceńskiej – początkowo w kanistrach z twardego plastiku, potem coraz częściej w niebieskich bańkach po mineralnej – było w latach 90. doświadczeniem tak powszechnym, że doczekało się nawet wzmianki na debiutanckiej płycie hip-hopowej Molesty.
"Oligocen" przegrywa z małżami
Z czasem popularność studni zaczęła jednak spadać. Woda w kranach zdecydowanie się poprawiła, a warszawski ratusz zaczął promować picie kranówki. Sceptyków przekonywano skomplikowanym systemem kontroli jakości wody pobieranej spod dna Wisły przez Grubą Kaśkę, w skład którego wchodziły między innymi żywe ryby i małże. Te ostatnie przechodzą najpierw skomplikowany proces aklimatyzacji, a następnie podłączane są do czujników, które mierzą stopień ich rozwarcia. Po co? Gdy jakość wody się pogorszy, małże zaczną się zamykać, a czujniki zaalarmują pracowników MPWiK. Zachowanie ryb w basenie, przez który także przepływa woda pobierana przez Grubą Kaśkę, monitorują z kolei kamery przemysłowe.
Ale studnie nie zniknęły zupełnie. Choć część z nich zamknięto, niektóre nadal działają i – jak przekonał się nasz fotograf – wciąż mają wiernych użytkowników. W całym mieście działa wciąż 69 ujęć.
Teraz okazuje się, że nad kondycją studni pochylił się ratusz. Bynajmniej nie ze względu na sentymenty. Jak informowała niedawno "Gazeta Stołeczna", powodem dla którego miasto chce inwestować w ujęcia jest zagrożenie wojną. Kiedy byłem w Tarnopolu, przyglądałem się temu, co robią Ukraińcy. Powiedzieli mi, że kiedy Rosjanie zaczęli atakować ich sieć wodociągów, to podstawą w dostawach wody stały się studnie. Oni też je kiedyś wygaszali, ale dziś okazują się im niezbędne. To gwarancja bezpieczeństwa – tłumaczy na łamach "Stołecznej" burmistrz dzielnicy Bielany Grzegorz Pietruczuk.
W tej dzielnicy trzeba było niedawno zamknąć popularną studnię przy ulicy Wolumen. Ujęcie się zapiaszczyło, a jego naprawa wymagać będzie zrobienia nowego odwiertu, co może pochłonąć nawet 300 tysięcy złotych. A jednak burmistrz zapowiada, że studnia znów będzie działać, a "Stołeczna" informuje, że w miejskim biurze bezpieczeństwa i zarządzania kryzysowego odbyło się spotkanie, podczas którego urzędnicy z dzielnic dostali polecenie: dbajcie o ujścia wody.
Studnie oligoceńskie: mini muzeum lat 90.
Powstanie "źródełek" miało przede wszystkim cel praktyczny, jednak formy architektoniczne, jakie nadano mieszczącym krany pawilonom, fenomenalnie reprezentują stylistykę tamtej epoki. I, co ciekawe, wiele z nich do dziś swoje kształty zachowało – zwraca uwagę Anna Cymer, krytyczka architektury, autorska wydanej niedawno książki "Długie lata 90. Architektura w Polsce czasów transformacji".
Dworki i pałacyki, zameczki, sielskie domki, ale i blaszane futurystyczne statki kosmiczne – wszystkie te formy można odszukać w bryłach niewielkich pawilonów służących jako ujęcia wody oligoceńskiej
- dodaje.
Ujęcia wody oligoceńskiej są na tle znikających jeden z po drugim dużych budynków z lat 90. uroczym reliktem tamtych czasów. Opowiadają o architekturze, modzie, wówczas popularnej stylistyce, ale i zjawisku społecznym, jakim było wędrowanie z baniakami i butelkami "po wodę". Studnia na rogu ursynowskich ulic Dereniowej i Ciszewskiego "zagrała" w filmie: samo ujęcie wody oraz procedurę korzystania z niej przez mieszkańców okolicy uwiecznił Marcel Łoziński w filmie dokumentalnym "Warszawa 94. Podróż sentymentalna" - przypomina Cymer.
CZYTAJ WIĘCEJ: Anna Cymer: architektura lat 90. była kiczowata, ale nasza